Moi mili odwiedzacze :)

środa, 17 października 2018

Ale jak to już październik....

Skoro w moim ostatnim poście był maj .... Czas zaczął jakoś szybciej płynąć chyba, zaczynam samej siebie nie ogarniać...
Dwa posty temu (czyli w kwietniu) wspominałam wrześniowy pobyt nad morzem i marzyło mi się wtedy, żeby znów jeszcze pojechać. Marzenie szybko dość się zrealizowało, bo powtórka była zaraz w czerwcu, dzięki czemu już teraz w październiku mogę powspominać, jak fajnie było :D
(wspomnienia+marzenia=potencjalna realizacja, ale tym razem trzeba będzie przynajmniej pół roku zaczekać).

Dzianinowo jestem w czarnej dziurze (czytać : nic nowego nie mam do pokazania)
W pociągu nad morze(czyli początkiem czerwca) zaczęłam szal i do tej pory brakuje ok. 40cm do zakończenia, bo straciłam jakoś do niego serce :/
Zielony sweter dalej nie ma rękawów i nie wiem co z nim zrobię, bo patrząc na siebie i ten gotowy już korpus stwierdzam, że trzebaby spruć :/ Obawiam się, że ze wszystkiego co starsze na zimę, to zmieszczę się jedynie w szaliki :/

Chodzą mi pewne dzianinowe projekty po głowie i liczę, że wraz z nastaniem długich, jesienno-zimowych wieczorów, odnowi się moje druciane hobby.

Zobaczymy.

No i najważniejsza informacja : mam przecudownego drugiego wnuczka, już prawie dwumiesięcznego :) :) :) Liczę godziny do soboty, żeby pojechać i wyniuniać na zapas do następnej wizyty :)

czwartek, 10 maja 2018

Chusta

W biegu nieomal i w tempie niespotykanym, robiłam ekspresem 2 chusty. Tą i drugą, której nie zdążyłam nawet spróbować jako-tako obfotografować, bo czas z wysyłką gonił.
Ta zrobiona z 1 motka Angora active. Druga, której nie mam jak pokazać, to letnia, siateczkowa z falbanką, udziergana z bambusa.
A teraz korzystając z przypływu chęci i entuzjazmu, uciekam i może wreszcie dorobię rękawy do swojego zielonego swetra. Tak więc - do usłyszenia, znikam.


niedziela, 8 kwietnia 2018

Szal w kolorze jakimś takim fiołkowatym

   Pierwsze oczka tego szala zarzuciłam 4 września. Pamiętam dokładnie, bo powstały w pociągu w drodze do Władysławowa. Tam zrobiłam jego zdecydowaną większość, jednak gdy wróciłam, jakoś długasiernie męczyłam do końca. Jak już wymęczyłam, to się przeleżał, dopiero dzisiaj doprowadziłam go do porządku i obfociłam - tradycyjnie mocno nieumiejętnie, ale cóż, fotografa ze mnie już nie będzie. Na tych marnych zdjęciach, które psują niestety jego walory, wygląda tak :
  Przy okazji włączyła mi się teraz nostalgia za morzem. Bardzo chciałabym chociaż na kilka dni, najchętniej nie w sezonie, kiedy ludzi jest znacznie mniej. Upałów nie trawię, pływać nie umiem, więc byle za bardzo nie padało i mogę godzinami brzegiem spacerować. Ech.... się człowiek rozmarzył na koniec wpisu ... Tak było pięknie we wrześniu 2017.

poniedziałek, 19 marca 2018

Budzenie wiosenne

   Nie wiem sama - iść się przebadać, czy nadstawić szlachetne zakończenie pleców komuś do solidnego kopniaka, żeby się wreszcie otrząsnąć z lenistwa. Żeby to tylko lenistwo było - to prawie jakaś niemoc letargowa nieomal. Ten stan stanowczo za długo trwa.
  Skończyłam szal fioletowy i leży nie zblokowany już w miesiącach licząc. Za to zabrałam się za zielony sweter i umęczyłam już prawie 2/3. Mam nadzieję, że nie skończy jak czarny, któremu zabrakło do końca pół rękawa i wykończenie, ale straciłam do niego serce, więc leży :/
  Już prawie poczułam wiosnę z pięknymi przebiśniegami i krokusami, już prawie że postanowiłam spróbować samej sobie tego kopa do działania zasadzić, to wzięło i przysypało tym wrednym białym,  a ja oklapłam.
  Muszę wziąć przykład z mojej wyhodowanej z pestki jabłonki, która po zimowym zrzuceniu liści i pierwszym przycięciu tak pięknie wzięła się do życia :